Dlaczego dziś, gdy znaleźliśmy się w punkcie, w którym nie planowaliśmy się znaleźć – z konfliktem na Wschodzie, który jest zarzewiem większego pożaru, z szokującymi zmianami na Zachodzie, które zwiastują zmierzch świata, jaki znamy, z dramatyczną wizją przyszłości Polski i dyktaturą w tle – wyjaśnienie najgłośniejszej, a zarazem najbardziej tajemniczej zbrodni w powojennej Polsce, o której prawda jest ukrywana od 40 lat, powinno nas obchodzić? Bynajmniej nie przez swoją wyjątkowość, choć to niesamowita historia kryminalna – prawdopodobnie jedna z najbardziej niezwykłych spraw w historii kryminalistki, nie tylko zresztą polskiej, w której ilość zwrotów akcji przewyższa wszystko, co dotąd poznano – i nawet nie dlatego, że to zbrodnia założycielska III RP. Prawdziwa przyczyna, dla której ta sprawa jest tak ważna i dla której miała pozostać tajemnicą przechodzącą z ojca na syna, jest inna: bo to historia, która wciąż trwa i ma dużo większy wpływ na naszą obecną rzeczywistość, niż wielu mogłoby się wydawać… 26 października 1984 na biurku prokuratora wojewódzkiego w Toruniu zadzwonił telefon. Dzwonił oficer kierujący akcją poszukiwawczą księdza Jerzego Popiełuszki, z informacją, że właśnie odnaleziono jego zwłoki. Gdy jednak prokurator dotarł na miejsce, okazało się, że żadnych zwłok nie ma, a kierujący akcją wytłumaczył, że zaszła pomyłka. Czy absurdalne „wyjaśnienie”, urągające logice i zdrowemu rozsądkowi w sprawie skupiającej uwagę opinii publicznej w kraju i daleko poza jego granicami, było dziełem przypadku? Prawda jest inna. Wydarzenia, które rozegrały się w październiku 1984, były elementem wielkiej mistyfikacji i gry, która na dziesięciolecia zaciążyła nad losami kraju i nigdy nie została wyjaśniona. Aż do tego momentu…