Odwróciła się do nadchodzącego dżentelmena, licząc, że wystarczy obrzucić go chłodnym spojrzeniem, by zostawił ją samą, jednak gdy dojrzała jego sylwetkę, zesztywniała. Pamiętała go.
To nie był kolejny wymuskany dandys, który krył się pod wymyślnym wiązaniem fularu.
Ten mężczyzna nosił ubranie dość minimalistyczne, żeby nie powiedzieć, niekompletne. Jego szerokie barki wręcz rozsadzały materiał surduta, który choć doskonale skrojony, odznaczał się prostotą. Pierś zdobiła klasyczna, batystowa koszula, na której jednak brakowało halsztuka, przez co rozchylała się na szyi, ukazując śniadą skórę. Kolejny niespotykany u dżentelmena element. Powszechnie uważano, że opalona skóra nie przystoi wyższym klasom. Jej własną, bardzo bladą poeci amatorzy nazywali alabastrową jak światło księżyca. Prawie nigdy nie wychodziła z domu bez parasolki, pod którą zawsze mogła się schronić w razie zbyt silnego słońca.
Fragment.