Postanowiła się nie poddawać. Wzięła walizkę i ruszyła. Akurat pociąg wypluwał pasażerów. Wyprzedzała ich, szła szybko, zrobiło się jej gorąco. Była na zewnątrz, wyjęła kartkę, na której zapisała nazwę hotelu. Usłyszała, jak ktoś mówi po hiszpańsku, jakaś starsza kobieta. Miała piękne perły na pofałdowanej szyi i zasuszone, chude ręce. Pokazała Sarze drogę do hotelu.
Włosy lepiły się jej do czoła i karku, upięcie się rozpadło. Nie znosiła tego, ale nie pozwalała sobie na postój. Odpoczniesz, gdy wszystko się uspokoi, powtarzała sobie pod nosem.
Dotarła na miejsce. Podjazd otaczał krąg ludzi. Podeszła bliżej, bryła gapiów rozwierała się. Zobaczyła jasny samochód, skądś go znała. Przed nią był zbity rząd ludzi, nad którym starała się zapanować policja. Stanęła na palcach i dostrzegła, że drzwi auta miały dziury. Schła na nich krew.
Medycy podnieśli ciało na noszach. Nie była pewna, ale to musiał być on. Odskoczyła, trzęsła się. Wydostała się poza zbiegowisko, szła przed siebie, w jej głowie nie pojawiała się żadna myśl. Skrzyżowała ramiona na piersi i już się nie zatrzymała. Pędziła, po policzkach ciekły jej łzy. Może to nie on? W środku wyła. Chciała wrócić na dworzec, będzie już tam na nią czekał. Zrozumiała, że to bezsensu. Szła nieprzytomnie przed siebie.
Fragment powieści.